Pozostało ich dwóch z wielkiej „beatlesowskiej czwórki”. On i Ringo Starr. Ringo w lipcu ukończy 75 lat. Paul Mc Cartney – bo o nim mowa – 18 czerwca skończył 73 lata. Obaj jeszcze grają, chociaż historia The Beatles zamknęła się przed 45 laty.
Takie jubileusze, nie zawsze „okrągłe” są okazją do przemyśleń, refleksji i reminiscencji. Głębokich i ważnych. Bo świat był kiedyś inny. I żaden mędrzec tego świata, żaden nawiedzony ułamkami niekompetencji „kaznodzieja” nie odbierze piszącemu te słowa prawa do radości z faktu, że rock and roll dystansował nas od aberracji ideologicznych.
Rockmani, wielcy, wspaniali i wytrwali w swej artystycznej nieustającej autokreacji, nauczyli nas takiego posługiwania się muzyką, które daje poczucie tożsamości z dobrem. Powiem więcej. Oni, Paul także, dają przykład szacunku do pracy.
Korespondent Polskiego Radia z Londynu Adam Dąbrowski oznajmił, że Mc Cartney interesował się nie tylko muzyką rozrywkową, ale także klasyczną. Do tej fascynacji należy chociażby legendarny utwór „Eleonor Rugby”. Często pamiętamy o nim przede wszystkim jako o basiście The Beatles, ale ze wszystkich członków grupy to Paul ma na koncie najbogatszą karierę solową – powiedział Dąbrowski w czwartkowej korespondencji dla radiowej „Jedynki” . - W sumie 24 albumy, piosenka do filmowego „Bonda”, tomik wierszy, mierzenie się z muzyką klasyczną i eksperymentalną elektroniką. Ostatni album Paul wydał w 2013 roku. Zresztą teraz nie ma pewnie zbyt dużo czasu na świętowanie. Właśnie znowu jest w trasie koncertowej.
HENRYK GRYMUZA