Dobrze, że jest. A skoro tak, to raduje nasze serca. Zawsze będzie kojarzony z wokalem, który w świecie bluesa i rocka jest wyjątkiem. Robert Plant – brytyjski wokalista, który zbliża się do siedemdziesiątki, a na estradzie porusza się jak za dawnych dobrych czasów. Dobiega końca hiper upalny lipiec. Zapamiętamy nie tylko nadmierną ekspozycję słońca, ale także ważne wydarzenia ze świata sztuki. 21 lipca, artysta o którym mowa, wystąpił w Dolinie Charlotty, w miejscu, gdzie rock powraca w glorii i blasku.
Plant urodził się w 1948 roku w West Bromwich. Już w wieku 13 lat zafascynował go rock’n roll. Karierę rozpoczynał w zespołach bluesowych wiążąc się między innymi z formacją The Crawling King Snakes. Ale najbardziej wykonawcę „Pictures at Eleven”, „Band of Joy” czy hymnu „Whole Lotta Love” kojarzymy z Led Zeppelin.
W Jarosławiu, my faceci z osiedla Tysiąclecia, dostawaliśmy z Anglii gratisowe egzemplarze „ New Musical Express”, a w nim – obok innych – publikacje o Zeppelinach. Pochłanialiśmy wszystko, co o nich pisano, także audycje w Radiu Luksemburg. Pieprzona bezpieka nie kumała, że to jest kulturalny import z Zachodu. Dzięki temu nasze pasje i uwielbienie dla zachodnich zespołów pielęgnowaliśmy w sobie z uporem i atencją. I tak jest do dzisiejszego dnia.
Robert Plant znajduje poczesne miejsce w historii pop music i wysokie lokaty w światowych rankingach. Po odejściu z LZ związał się z Jimmy Page’m. Po zrealizowaniu 2 płyt zawiesił działalność. Ale ten niespokojny duch nie mógł porzucić śpiewania. 21 lipca jeden z dziennikarzy muzycznych Polskiego Radia powiedział o nim m. innymi: Jego wokalistyka jest wysoka, liryczna, nawet nieco płaczliwa momentami, ale w bardzo prosty sposób on (Plant) potrafił przenosić tym głosem – i nadal to czyni – emocje od radości, tęsknoty i płaczu, od szeptu do krzyku. To jest jego taka specjalność, kiedy zaczyna od szeptu w bardzo niskie tony, po czym gdzieś wbija się w bardzo wysokie rejestry. Tak było między innymi w słynnym hymnie „Whole Lotta Love”. (…) Tego nie robił nikt przed nim, Janis Joplin trochę i podobno trochę się nawet na niej wzorował. Później dopiero wypracował własny styl. Poza tym te epickie opowieści jego, jego teksty zanurzone gdzieś w mitologii celtyckiej i nie tylko – pomnę – przenosiły nas do innego świata. I plant potrafił w takim ośmio czy dziesięciominutowym utworze stworzyć prawdziwy teatr wyobraźni.
This website uses cookies to manage authentication, navigation, and other functions. By using our website, you agree that we can place these types of cookies on your device.