Bardzo, naprawdę bardzo, cenię sobie deliberacje z ludźmi. Z tymi, który znam, a zwłaszcza
z tymi, których los w różnych – często przypadkowych sytuacjach – stawia na mojej drodze. Mówią z zaangażowaniem o swojej rodzinie, o pracy, o różnych zdarzeniach, które zmieniły ich życie. Wciąż marzy mi się, że znajdę kogoś, kto opowie mi o wspaniałych jarosławianach, których środowisko nazywało „dwunastoma gniewnymi”. Ale oni tacy gniewni nie byli. Tryskali humorem, emanowali nietypowymi formami radosnej ekspresji.
Zapewne co nieco o „dwunastu gniewnych” się dowiem. Ale w niniejszym felietonie spróbuję zatrzymać uwagę Szanownych Czytelników na pewnej Pani. Kobieta sympatyczna, osiemdziesięcioletnia z atrybutem w postaci laseczki. W małym przytulnym sklepie usytuowanym na osiedlu Pułaskiego, opowiadała w niedzielę o swoim życiowym doświadczeniu. Przyjechała do Jarosławia dawno. Z Krakowa. Po ukończeniu Szkoły Pielęgniarskiej
i krótkotrwałej pracy w Szpitalu Psychiatrycznym w Kobierzynie.
W naszym mieście moja bohaterka odnalazła swoje miejsce. Przepracowała kilkadziesiąt lat w Szpitalu Psychiatrycznym (dzisiaj: Specjalistyczny Psychiatryczny Zespół Opieki Zdrowotnej im. prof. Antoniego Kępińskiego – przyp. HG) . O wszystkich kolejnych dyrektorach począwszy od dr. Tobiasza mówiła z wielkim szacunkiem. Tak samo definiowała współpracowników i pacjentów. Nieczęsto zdarza się, aby ludzie z sympatią wielką i niemal ewangeliczną dobrocią opowiadali o pracy. Symbioza własnych losów z miejscem samorealizacji profesjonalnej jest bardzo ważna. Martwi mnie to, że obecnie wielu Polaków nie doznaje tego doświadczenia z uwagi bądź to na brak pracy lub ze względu na umowy „śmieciowe”, które dają im podstawę nijakiej zawodowej egzystencji.
Przeprowadziłem lat temu wiele badania adaptacji zawodowej i procesu humanizacji pracy w nieistniejących już Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego „Jarlan”. Otrzymałem imponujący obraz głębokiej tożsamości ze środowiskiem zawodowym. To tam tworzyły się różnorakie więzi społeczne. Uczuciowe także. Kilkaset małżeństw zaiskrzyło w miejsce gdzie „bentleye” i „textimy” wypełniały ogromne hale produkcyjne.
Pani z laseczką ma to do siebie, że ciągle się uśmiecha. I z tym uśmiechem wciąż idzie prze życie. I z tym samym poziomem radości wspomina pracę w jarosławskim Szpitalu Psychiatrycznym. Może być dla nas dobrym przykładem.
Tekst i foto: HENRYK GRYMUZA