To nie jest jubileusz. To rocznica pamięci. Dokładnie piętnaście lat dołączył do Niebiańskiego Chóru rockmanów jeden z Beatlesów – George Harrison. To on , jako członek tej legendarnej formacji i jako artysta realizujące później indywidualną ścieżkę artystyczną, budował w nas -
i wzmacniał - szacunek dla kultury muzycznej, a poprzez swoją twórczość także uznanie dla najwyższych wartości.
„My Sweet Lord” („Mój Słodki Panie”) to pieśń, która przysporzyła mu wielu znakomitych recenzji. Dzięki temu utworowi pokazał słuchaczom (potem byli inni, m.in. Tadeusz Nalepa) pragnienie identyfikacji z Bogiem. Niech zatem jako uzasadnienie tegoż posłuży poniższy fragment:
Mój Słodki Panie
hm, mój Panie
hm, mój Panie
Naprawdę chcę Cię zobaczyć
naprawdę chcę z Tobą być
naprawdę chce Cię zobaczyć, Panie
ale to trwa tak długo, mój Panie
Mój Słodki Panie
hm, mój Panie
hm, mój Panie
Naprawdę chcę Cię poznać
naprawdę chcę pójść z Tobą
naprawdę chcę Ci pokazać Panie
że to nie zajmie długo, mój Panie…
Takie słowa w czasach deprecjacji uniwersalnych i ponadczasowych wartości nabierały sensu. Ex Beatles nie czynił ze swojej postawy happeningu. On niewątpliwie pragnął bliskości Stwórcy.
Przyszedł na świat w 1943 roku. Zmarł 29 listopada 2001 roku. Swoje życie poświęcił mądrej i ciekawej postawie wobec muzyki rozrywkowej. Dlatego rock and roll i beatlemania się nie starzeją, dlatego tamte klimaty wciąż reaktywują w naszych sercach i zakamarkach duszy pozytywne emocje.
George był wielki i skromny. Ale świat nie zapomniał o nim wówczas, gdy tworzył i teraz, gdy godzien jest pogłębionej refleksji. O tym jak żył. O tym jak tworzył. Także o tym, że uszanowano go liczącymi się zaszczytami – nagrodą Best Instrumental Performance w kategorii „pop”, Orderem Imperium Brytyjskiego czy usytuowaniem w Rock and Roll Hall of Fame.
HENRYK GRYMUZA