Przemijanie jest tym procesem, od którego nie sposób się uwolnić. Przyroda odradza się na nowo. Człowiek ze swoim jestestwem raz na zawsze odchodzi na drugą stronę Tęczy. W przypadku Joe Cockera, który zmarł 22 grudnia w wieku 70 lat można powiedzieć jedno: był wielki i skromny.
I miał słabości, które na tle jego talentu znikały na dalszy plan.
Zawsze, gdy odchodzą muzycy i pieśniarze znani i uznani ogarnia mnie smutek. Presley, Lennon, Hendrix, Harrison, Niemen, Joplin, Mercury. Oni dawali nam radość. Tę radość, której nie ma już świat współczesny zdominowany przez atrofię uczuć i triumf pospolitej głupoty.
John Robert Cocker przyszedł na świat 20 maja 1944 roku w Sheffield w Colorado. Jego kariera datuje się od czasy, gdy w wieku kilkunastu lat związał się z formacją The Avengers. A potem już wszystko stało się jasne. Rock, pop i soul, koncerty po świecie, Grammy, wielokrotne koncerty w Polsce, wspaniałe nagrania , a pośród nich beatlesowski przebój "
With a Little Help from My Friends" („Z małą pomocą moich Przyjaciół”).
Gdzieś w zakamarkach mojej duszy pobrzmiewać będą zawsze jego evergreeny wyśpiewywane chrapliwym charakterystycznym głosem. Up Where We Belong, You Are So Beautiful, When the Night Comes, N'oubliez Jamais, Unchain My Heart - jakże nie pamiętać tego, co budowało w nas entuzjazm dla dobrej muzyki.
W utworze pt. „You Are So Beautiful” umieścił eksplozję uczuć, która przemówiła takimi oto słowami:
(…)Przynosisz taką radość i szczęście
przynosisz taką radość i szczęście
jak sen,
prowadzące światło jaśnieje wśród nocy
dar niebios dla mnie
Jesteś tak piękna dla mnie …”
Joe, czy Ty wiedziałeś, że gdzieś nad Sanem, w mieście Tarnowskich Sobieskich i Ostrogskich, miałeś i nadal masz swoich najwierniejszych fanów ?
HENRYK GRYMUZA Fot. www.bbc.com