Był taki czas, kiedy rock and roll nazywano big bitem, najlepsze gitary „Jolana” produkowano w Czechosłowacji, a najznakomitsze perkusje nosiły polski znak firmowy „Szpaderski”. Był czas, kiedy młodzi ludzie sami wykonywali gitary elektryczne cewki indukcyjne umieszczając w pudełkach plastykowych po tabletkach „Akronu”. I wreszcie był czas, kiedy muzyka rozrywkowa rozpalała serca i umysły. Polski „beat” ma ponad pół wieku. Jego propagatorem był - wciąż ceniony i szanowany przez nas – Franciszek Walicki.
Pół wieku temu, obok wielu zespołów rodzimej sceny muzycznej, pojawiły się Czerwone Gitary.
Z „Czerwonymi Gitarami” było nam dobrze. Jak podkreślił niedawno na radiowej antenie red. Dariusz Michalski repertuar zespołu był bardzo swojski, bardzo oczekiwany, słowem taki, który trafiał w gust publiczności. Dlatego wypada pamiętać o muzykach, których w dawnym i późniejszym składzie personalnym gościliśmy w Jarosławiu i na Heluszu.
Czerwone Gitary to wciąż żywa legenda, chociaż już bez Krzysztofa Klenczona, który zmarł w Stanach Zjednoczonych i Seweryna Krajewskiego, który od lat realizuje własną imponującą ścieżkę muzycznej kariery.
Na początku byli: Bernard Dornowski, Krzysztof Klenczon, Jerzy Kossela, Jerzy Skrzypczyk i Henryk Zomerski. Wkrótce w zespole pojawił się Seweryn Krajewski. Z dziennikarskiej powinności dodam, że Czerwone Gitary zaistniały 3 stycznia 1965 roku w kawiarni „Cristal” w Gdańsku - Wrzeszczu.
Pozostawili nam artyści spod znaku „C-G” wiele piosenek. Każda z nich , także po latach, posiada hiperkosmiczną zdolność wskrzeszania wspomnień. Tych z okresu nauki w podstawówce i szkole średniej,
z romantycznych peregrynacji nad Sanem, z dyskotek, balu maturalnego i prywatek.
Co zapamiętamy? Przede wszystkim wielkoformatowe przeboje, a wśród nich takie hity jak: „Anna Maria”, „Takie ładne oczy”, „”Matura”, „Biały Krzyż”, „Dzień jeden w roku”, „Najpiękniejsza” itp.
Blisko pięć tysięcy koncertów, entuzjazm milionów fanów, nagroda „Billboardu”, koncerty na Wschodzie i na Zachodzie, ogromna popularność w ZSRR, laury na Krajowym festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu i MFP w Sopocie… Także nagroda na MIDEM w Cannnes. Byli popularni tak jak Bitelsi i tak jak chłopcy
z Liverpoolu dawali nam wielką radość.
„Popularność Czerwonym Gitarom zapewniła impreza o nazwie "Gitariada" w grudniu 1965 roku
w warszawskiej Sali Kongresowej. Grali tam również Polanie, Czerwono-Czarni z Sewerynem Krajewskim na gitarze basowej, Niebiesko-Czarni i Tajfuny. - To był taki mecz popularności - mówi dziennikarz. Czerwone Gitary zagrały wtedy m.in. piosenkę "Baw się razem z nami" w zupełnie innej wersji niż "Nie zadzieraj nosa". Miło słyszeć takie słowa i reminiscencje z ust wybitnego dziennikarza muzycznego i twórcy Dariusza Michalskiego.
HENRYK GRYMUZA Fot. youtube.pl